Nawołując szeptem. "Apokalipsa" w Nowym Teatrze


Nie mam przekonania do Nowego Teatru. Dźwięk niejednorodny, szept mikrofonowy, nagość bez sensu, bo można, obrzydlistwa na scenie i walka widza z sennością. Dwie próby, dwa spektakle. Czy będzie trzeci? Nie wiem.

Szept. Dźwięk. Sala teatralna to wielka hala. Widownię stanowi duża platforma. Scena jest dość prosta w budowie, natomiast okazuje się, że mimo prostoty może człowieka przenieść i do Sudanu i do laboratorium badawczego. Scenografia jest wielką silą tego teatru.


Zdjęcie z próby przedstawienia "Apokalipsa" w reżyserii Michała Borczucha, 2014. Na zdjęciu: Sebastian Łach, fot. Magda Hueckel / Nowy Teatr w Warszawie

"Apokalipsa" to zlepek scen, paradoksów i nawoływania do ludzkiej duszy. 

Scena pierwsza: rekonstrukcja ostatniego wywiadu z Pierem Paolo Pasolinim. Kolejna: ujęcia do filmu, w którym bohaterka lituje się łzami nad losem bezdomnego i nieudane podejścia do właściwego zagrania emocji. W trakcie drugiej sceny zaczyna na nią nachodzić scena trzecia, fotograf (Kevin Carter, w tej roli Jacek Poniedziałek, nomen omen świetny!) i jego słynne ujęcie umierającego dziecka, nad którym stoi sęp. Dalej: badania w laboratorium nad nową formą życia. Ponownie fotograf. Kolejne ujęcia to kalejdoskop różnorodnych wydarzeń. Fragment z życia Oriany Fallaci. Zlepki dziwnych wydarzeń, emocji i śmierci.

Przed czym zatem staje widz? Próbą poukładania całości. Losów Paoliniego, Fallaci, Cartera. Przed obrazami zaniku pewnych odruchów i wartości. Śmierci i nagości. I jeszcze raz nagości. Losu oddanego.

Paolini. Wywiad rzeka, w którym wypowiada się na temat władzy i sztuki. Pasja i zaprzeczanie samemu sobie. Szeptem nawoływanie do wolności artysty.

Fallaci. Ostatnie notatki wściekłej i uprzedzonej. Jakkolwiek mistrzowsko przedstawiona przez Halinę Rasiakównę nie oddaje do żadnego stopnia ani związku z Paolinim, ani nie spaja się z całością. Jest wtrętem, kolejną kliszą w całości ujęć.

Carter. Czytelnik, dla którego nie obca jest książka „Bractwo Bang Bang” Grega Marinovicha i Joao Silvy łatwo przeniesie się w tamte czasy i brutalne sytuacje, których świadkami byli członkowie bractwa fotoreporterów. Nie bez powodu aż dwóch z nich popełniło samobójstwo, w tym także Carter. W wieku zaledwie 33 lat.

Dla mnie „Apokalipsa” mówi przede wszystkim o zaniku największych wartości, ale głównie empatii i współczucia. Aktorka nawet nie potrafi jej zagrać. Widownia choć zbulwersowana zachowaniem fotografa (Kevin Carter uczciwie wyznał, że nie podjął żadnych działań w celu ratowania dziewczynki) nie jest w stanie podjąć się ratowania dziecka. Nikt jej nie chce. Chociaż najpierw wszyscy zgodnie krytykowali fotografa, że nic nie zrobił. Jak również dziewczyna mimo użalania się nad bezdomnym widzi tylko i wyłącznie swoje życie przez pryzmat jego cierpienia na zimnie. Nie interesuje jej jego los. Ona chce tylko znaleźć usprawiedliwienie dla tego, że jej jest lepszy i wygodniejszy.


Zdjęcie z próby przedstawienia "Apokalipsa" w reżyserii Michała Borczucha, 2014. Na zdjęciu: Marta Ojrzyńska, fot. Magda Hueckel / Nowy Teatr w Warszawie


Czy to spektakl, którego poleciłabym tak szczerze, z całego serca? Nie wiem. Wiem, że nie żałuję tych dwóch godzin. Jeśli to nie jest rekomendacją, to obawiam się, że nie mam innej.

Reżyseria: Michał Borczuch, Tekst i dramaturgia: Tomasz Śpiewak
Obsada: Bartosz Gelner, Marek Kalita, Sebastian Łach, Marta Ojrzyńska, Piotr Polak, Jacek Poniedziałek, Halina Rasiakówna, Krzysztof Zarzecki.

Komentarze